Pożary w fabrycznej Łodzi to niełatwy temat. Czasami inicjatywa należała do ludzi, czasami sprawcą była siła wyższa.
Kto pamięta „Ziemię obiecaną” i hasło „czerwony towar”? Niewiele osób, prawda? Teraz łatwo wszystko znaleźć w internecie, ale szybko podpowiem, że „czerwony towar” w świecie łódzkich fabrykantów XIX wieku i okresu międzywojennego, to towar wyniesiony z fabryki, która następnie, tak zupełnie "przypadkiem", spaliła się. Zjawisko to było całkiem częste, opisywane nie tylko w literaturze pięknej służyło bankrutom, którzy próbowali tym sposobem uciec przed dłużnikami, ale także i bankrutom, i amatorom szybkich zysków „pomagało” szybciej dochodzić do bogactwa kosztem ubezpieczycieli. Cóż, łajdactwa zdarzały się i zdarzają, rzecz w tym by je trafnie rozpoznać i napiętnować.
Tymczasem jednak nie zawsze pożar fabryki musiał być podejrzany. W Bazie Historii Spółek Akcyjnych właśnie dodałem znalezione materiały prasowe o pożarze w magazynach Składów Towarowych „Warrant” S.A. w Łodzi. Pożar wybuchł w dniu 9 maja 1936 roku w składach spółki przy ul. Targowej 6 zlokalizowanych naprzeciw łódzkiej elektrowni. Dodam od razu, że to nie jedyny pożar tego dnia w mieście, mały kataklizm został wywołany przez pierwszą wiosenną burzę roku 1936.
Akcja gaśnicza była skomplikowana. Na miejscu działało 10 jednostek straży, wśród nich jednostki straży fabrycznej oraz jednostki z Bałut. Całość akcji była wspomagana przez policję oraz specjalnie oddelegowany oddział robotników z elektrowni. Elektrownia także zapewniła na czas akcji wyżywienie dla jednostek straży pożarnej. Dziwnie brzmi, ale wyjaśnieniem jest długość trwającej akcji ze względu na rodzaj palącego się towaru. Magazyny, a dokładniej zgromadzone w piwnicach odpadki zapaliły się od uderzenia pioruna, który następnie „podpalił” zgromadzone na parterze sprasowane bele bawełny. Te niestety nie palą się, ale raczej tlą. W trakcie akcji konieczne było wynoszenie tejże bawełny i dogaszanie jej na zewnątrz. Od gigantycznych ilości dymu wielu strażaków uległo zaczadzeniu, a akcja poza tym, że była trudna, to jeszcze długa.
Jak pisała w dniu następnym miejscowa gazeta „Republika”: „Wobec jawnej zupełnie przyczyny pożaru wdrożone dochodzenie ograniczy się jedynie do protokularnego stwierdzenia, iż ogień wybuchł od pioruna i na tem zostanie zamknięte”. A straty były znaczne, same zniszczenia budynków magazynu zostały oszacowane na ok. 50 tys. złotych, a oprócz nich jeszcze straty w towarze. Na szczęście (jak dla kogo, ma się rozumieć) szacowana łączna wartość ubezpieczenia wynosiła ok. 2 mln złotych.
Zapraszam do zapoznania się z materiałami źródłowymi o spółce „Warrant” i tym konkretnym zdarzeniu na stronie spółki w Bazie Historii Spółek Akcyjnych (http://www.historiafabryk.pl/projekt/baza-spolek-akcyjnych/sklady-towarowe-quot-warrantquot-s-a.html).
Dodam jeszcze tylko, że budynki magazynów "Warranta" stoją w Łodzi do dziś i przy okazji bytności w łódzkiej elektrowni można je sobie obejrzeć i sfotografować.